Andrzej nie skorzystał tej nocy z folii NRC i obudził się w wilgotnym opakowaniu....
Szybkie kakako, magnez i jadło po czym wynurzamy się zza krzaków wpadając najpierw na jedną grupę starszych Polaków, potem dochodząc i mijając kolejną, polską młodzież z księdzem. Dalej spotykamy Żana, i tak sobie wędrujemy.
Mijamy kolejne ładne jak dla nas miasteczko, Estella, gdzie polecam zostać na nocleg. Przy wyjściu z miasta atakujemy pierwszy sklep, w dodatku duuużyyy, gdzie produkty tańsze (chyba coś z Auchanem miał wspólnego) i rzeczywiście jakoś tanio się nam wszystko wydaje. Biorąc pod uwagę ówczesny kurs Euro (ok. 3,20 gr) nic tylko żyć i jeść. Dopychamy sobie po kilogramie jedzenia do plecaków i opuszczamy klimatyzowane cudo.
Spotykamy do drodze strumyk, który spełnia rolę natrysku, w celu utrzymania stałej higieny. Następnie znajdujemy dogodne miejsce na sen (czyli: niedaleko szlaku ale ukryte, niedaleko kranu z wodą, na wygodnym podłożu, z dala od infrastruktury miejskiej) obok jakiejś owczarni. Czekamy aż zostanie ona opuszczona przez pracującego, tam jak widać mężczyznę, by móc wreszcie się rozbić. Fajny Hiszpan mówiący tylko po hiszpańsku (a my nie) nie ma nic przeciwko naszemu koczowaniu i zaznacza, iż z hodowanych baranów robi mięso, nie ser!