W Granion istnieje zasada, iż nie ma wstawania o 5/6. Każdy ma się wyspać i śniadanie rozpoczyna się dopiero o 7.
A co tutaj się spożywa na śniadanko? Oczywiście południowym zwyczajem małe ciasteczka (herbatniki, w stylu polskich holenderskich, jesteśmy ich fanami, prawie kilowa paka kosztuje jakieś 1,6 zł przy tak niskim poziomie euro, ciasteczka te dla nas to tak zwane „ekonomiczne zapychacze”, co z tego że słodkie, traktujemy je jak chleb i smarujemy je nawet pasztetem:), do tego dżemik, kawusia albo colakao, na co się Andrzej bardzo rzuca.... tak więc dopychamy żołądki do pełna, rzucamy wedle możliwości datki do skrzyni, w księdze pamiątkowej chwalimy schronisko, wolontariuszy i wymarsz!
Standardowo, zwykle po 10 kilometrach odczuwamy potrzebę uzupełnienia pokarmów, jak zwykle szukamy urokliwego miejsca na ten rytuał. Spora większość pielgrzymów na postój wybiera przydrożne lokale z kawą i bagietkami z wnętrzem typu kiełbacha, pomidor i majonez, my lokale te wykorzystujemy jedynie do siku, umycia rąk i krzyknięcia Buen Camino spożywającym:)
Celem naszym było opisane w internetowym przewodniku schronisko, postawione na potrzeby pielgrzymów namioty z zapleczem sanitarnym w cenie donativo, niestety na nic poszukiwania, po krótkiej przerwie i śnie mimo braku sił podejmujemy się przejścia jeszcze 12 km do następnego.....
Oporna i męcząca to była droga w panującym upale, ok.18 jesteśmy w San Juan de Ortega, okazuje się, iż schronisko jeszcze rok wcześniej donavito już kosztuje 7 E. Jako, że szkoda nam 14E fundujemy sobie w tutejszym barze (prócz baru, schroniska, zabytkowego kościoła i 6 domów nie ma tu nic) po lodzie i zimnej coli......
Urządzamy sobie sieste, poznając Davida i Luisa, dostajemy zaproszenie od pięknej Szwedki na koncert do kościoła, uczestniczymy nie długo, gdyż prawie zasypiamy, myjemy się w tutejszej fontannie i udajemy się na sen do pobliskiego lasu.....