Przed wymarszem naczytaliśmy się, iż najlepszą pora do wyruszenia to godzina 5/6, by na miejscu znaleźć się ok. godziny 16 i załapać się jeszcze na łóżko. W naszym przypadku to były jedynie ambitne plany, jako ostatni zjedliśmy z Marsyliankami śniadanie, podwiesiliśmy niewyschnięte, zawilgocone ubrania na plecakach i po godzinie 8 jazda....
Poczułam się trochę głupio, nieodpowiedzialnie... przed nami Pireneje, deszcz, błoto i zimno a ja mam ze sobą tylko sandały za 10 zł z ciucholandu i jeszcze tańsze japonki, teraz już nie ma odwrotuJ
No i zaczęła się ulewa, mgła przesłoniła wszystkie piękne widoki, ale podobno to i lepiej, gdyż stromizna, którą mielibyśmy zobaczyć podobno zniechęcała do dalszej wędrówki,
Dziewczyny zostawiliśmy w tyle a sami szybszym tempem pod górkę, kolejno wyprzedzamy innych uczestników i mamy coraz większe wrażenie, że jesteśmy tu jednymi z młodszych
Szybko dotarliśmy do pierwszego schroniska, z pierwszą pieczątką,
mokrzy owszem, od kolan w dół to efekt deszczu, pod kurtkami, zwykły ludzki pot, niespecjalnie głodni podobno bardzo szybko, bo po 15 jesteśmy na mecie dzisiejszego etapu, nie ma co iść dalej, gdy deszcz nie ustaje..... po raz drugi pozwalamy sobie na wilgotne schronisko, mieszczące około stu pielgrzymów
póki co żadnych odcisków, sandały sprawdziły się świetnie, gorzej ze skarpetkamiJ a nasi znajomi docierają średnio 3 godziny później, poznajemy pierwszą Polkę (zamieszkałą w Italii), która ląduje na łóżku obok,
na kolację serwujemy sobie po typowej polskiej zupce chińskiej, podczas gdy każdy europejski pielgrzym na poziomie, wyposażony najczęściej w akcesoria z Decatlonu korzysta z tzw. Menu Pelegrino, czyli propozycji obiadowej za średnio7/9 E.